niedziela, 18 listopada 2018

Zaufanie


Zaufanie stracone raz, bywa niemal nie do odzyskania. 
Niezwykle trudno je zbudować na zewnątrz, gdy czujesz, że jesteś jedyną osobą, na której się nie zawiedziesz. Jedyną, która zna twoje myśli, marzenia, pragnienia. Jedyną, która nie upokorzy, nie wykorzysta... Jedyną, która będzie z tobą zawsze. 

Samowystarczalność jest jednak destrukcyjna jak wąż zjadający własny ogon.
Co musi się zdarzyć, by wyjść z tego zaklętego kręgu?
Kiedyś uświadamiasz sobie autodestrukcję. Może na OIOMie, gdy dostrzegasz ilu ludzi walczy o twoje życie. Bliskich. Dalszych. Obcych. Może w zupełnie innej sytuacji, gdy pojawia się bezsilność.

A potem - wdzięczność. Takie proste, oczywiste, choć zapomniane uczucie, a ty nieporadnie uczysz się go od nowa.
Ktoś podaje ci rękę, podnosi cię. Może odchodzi, ponieważ jego rola się skończyła. A ty - zostajesz z długiem wdzięczności jak Himilsbach z angielskim... Uczysz się doceniać pojedyńcze gesty innych. Z każdym takim gestem czujesz, że jesteś częścią wielkiej całości. Że twój gest wobec innych też ma sens, ponieważ kogoś dźwignie, wesprze, pomoże mu stanąć na nogi.

Ty masz jeszcze całą gromadkę młodych istot, dla których sama jesteś oparciem, a przynajmniej tak powtarzałaś sobie codziennie rano, by mieć motywację do życia. Jaki krok wykonać, by nie zawieść ich zaufania?
Zaczynasz od podstaw. Od wzmocnienia fundamentów. Od zadbania o własne zdrowie - kondycję, siłę. Nie pomożesz nikomu będąc wrakiem. Budujesz swój dobrostan. Nieśmiało, jak wyłaniające się blade listki z pąków, zaczynają się budzić nadzieje. Wiesz, że jeśli nie tobie trafi się szczęśliwy los na loterii, to będziesz umiała cieszyć się szczęściem innych.

Ale trafia się tobie. W pierwszej chwili nie możesz uwierzyć. Sprawdzasz, czy ktoś go nie zgubił. Nieufnie badasz sytuację, gotowa zwrócić nagrodę prawowitemu właścicielowi. Akceptacja przychodzi ci z trudem - przecież już nic więcej nie miało się zdarzyć. Szlak już wybrany, ekwipunek kompletujesz: jeden plecak, jedna para butów, jeden kubek, mapa i kompas... Nagle, niemal tuż przed wyprawą, wiosennoletnie tsunami zmiata ci sprzed oczu tak dobrze ułożony plan.

Ten los na loterii to człowiek taki sam jak ty. Potłuczony i obolały tak jak ty. Silny i zaradny tak jak ty. Ze swoim plecakiem, parą butów, kubkiem, mapą i kompasem. Pełen obaw tak jak ty. Odważny tak jak ty. A nawet bardziej, ponieważ pierwszy przekroczył ten niewidzialny krąg i właśnie wyciąga do ciebie dłoń...

Oboje wiedząc, że poza kręgiem może nie być niczego prócz tego, co sami dostrzeżecie i zbudujecie, możecie iść dalej razem lub nie. Na piękno tej jesieni patrzeć razem, choć zimno, ślisko i mgła... i choć byli tacy, którzy przeszli tym szlakiem, nikt nie wie, ile kroków wam zostało.

zdjęcie: internet

Odbudowanie

21 września 2018

W drodze do Torunia

Odbudowanie w sobie uczuć i umiejętności, które zanikły jest jak wyhodowanie uciętej kończyny. Kiedy człowiek przestał już wierzyć, że będzie sprawnie posługiwać się istotnym i dającym pełną autonomię fragmentem ciała, a w najlepszym razie miewa nadzieję na jakąś protezę, namiastkę, która pozwoli mu funkcjonować przynajmniej pozornie, w pierwszej chwili odrzuca myśl, że niepozorny zarodek może przekształcić się w pełnosprawną rękę czy nogę. Najpierw traktuje kiełkujące zawiązki z dystansem i podejrzliwie. Może nawet żartuje z ich niemowlęcej niewinności i chaotyczności. Skrupulatnie odlicza czas, gotów ze spokojem przyjąć diagnozę "Przykro nam, nie udało się".
Po okresie przyzwyczajania się, przychodzi czas pierwszych prób. Mózg wysyła impuls, ten biegnie we właściwą stronę i powoduje że nowa kończyna zaczyna nas słuchać. Wszystko jedno, czy jest to zaufanie czy radość, poczucie bezpieczeństwa czy wewnętrzny spokój. To się dzieje. Człowiek z niedowierzaniem przygląda się drobnym dziecięcym palcom, które z każdym dniem nabywają sprawności i precyzji. Przestaje zwracać uwagę na kalendarz i upływający czas. Fascynacja nie pozwala mu jeszcze porównywać różniących się kończyn - dominuje zachwyt nad tą młodocianą, który udziela się całemu organizmowi. Umiem! Potrafię! Mogę!
Dopiero w kolejnej fazie przychodzi moment refleksji, gdy spojrzenie na dawne blizny po skaleczeniach i oparzeniach pozwala wykształcić zachowania, które pozwolą uniknąć kolejnych.
Docenienie faktu, że to co się zdarzyło jest absolutnie wyjątkowe buduje nowe nadzieje, wlewa świeże soki, zmienia myślenie. Czas na jakiś okres przestał istnieć, ale teraz liczy się podwójnie, bo ważne staje się, by go nie zmarnować. Słońce jeszcze nie zaszło, więc cieszmy się jego widokiem.

Okno na Warszawę nocą


15 września 2018



Niedługo miną cztery miesiące od czasu gdy nocny widok za oknem zaczął dominować. Mimo faktu, że noce były coraz krótsze, coraz później się zaczynały, coraz wcześniej kończyły.

Noce bezsenne. Noce wyborów. Noce nieprzespane z wyboru. Noce strachu. Noce cierpienia. Noce w tonacji e-moll. Noce przemyśleń i wątpliwości. Noce spacerów po miastach stołecznych. Noce przegadane na komunikatorze. Noce udręki i ekstazy. Noce wielowątkowe. Noce językiem prostym i literackim. 

Idzie jesień, ulubiona pora roku, gdy nadchodzi czas plonów i podsumowań. Sny przychodzą spokojne. Czas posprzątać pola. 

Okres, który rozpoczął się śmiercią i jej widmem przesłaniającym widok dzienny, zmieścił się między dwiema wystawami zbiorowymi, w których wzięłam udział. Jedna odbyła się w Noc Muzeów. Druga rozpoczęła się, trzynastego w czwartek, kiedy wszystko szło nie tak, ale była obnażeniem. Może nawet ekshibicjonizmem, ponieważ Mamaszostki woli nie pokazywać twarzy, pozostawać anonimowa i niepubliczna. 

"Trzy razy księżyc odmienił się złoty", a wkrótce raz czwarty. Srebrny glob był świadkiem wszystkich przemian. Raz nawet się zaćmił krwawo. Zanim przemiany ujrzały światło dzienne potrzebowały oswojenia i dopiero przełożone na język sztuki nabrały kolorów.
Jednej kulminacyjnej nocy byłam na sztuce "Ajas Maszyna" w reżyserii Natalii Korczakowskiej. Udzielona zgoda na upublicznienie twarzy przed wejściem na widownię w Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem, w trakcie trwania spektaklu, otrzymany głośnik, jeden z wielu, brzmiący jednym z wielu fragmentów jednej istoty były splątaniem metafizyczności z odczuwaniem zmysłami. Spotkaniem niemożliwego z możliwym. Również po spektaklu. Wszyscy żyjący bohaterowie i bohaterki bezsennych nocy spotkali się wtedy pod Księżycem w jednym miejscu i czasie. Poczułam spokój. 

Taka jestem. Tacy jesteśmy. Każde z uskrzydlonych ziarenek dmuchawca jest jednocześnie fragmentem i całością.
Metaforą i dosłownością.
Dziś mogę patrzeć z dystansem i z góry. To co jest ważne, będzie trwać.


Smak morza



Sierpień 2017

Rzeczywistość ma słony smak

Prawie przestałam oddychać. Dwa lata temu.
Serce wpadło w arytmię, niedopilnowane, nieposłuszne. Niewidoczny jak źdźbło trawy ból przeszywa bez blizn. Nie spostrzeże nikt, musiałby ucho przyłożyć.
Przez lata karcący wzrok i słowa uczyniły służalczość cechą nabytą, rutyną - tak jak uległość z psią miną i uszy po sobie. Posłuszeństwo i cierpienie w milczeniu przygniatały jak skała, wylewała się kreatywność spomiędzy palców. Nieokiełznaniem. 
Serce karmione miodem, muzyką, poezją, teatrem, owocami i nadzieją przestało boleć gdzieś przez chwilę dostrzegłszy kawałek nieba, a może tylko jego odbicie w okiennej szybie.
Ptak wspomnień i wolności zatrzepotał nerwowo skrzydłami poznawszy znajomy widok.
W domu, gdzie nie wolno było się śmiać, promień słońca zatańczył i łaskocząc powieki wytrącił wszystko z równowagi.
Doskonałość dmuchawca rozpękła się pod muśnięciem wiatru. Każda jego część jest odrębną całością. Dziedziczną. Ze służalczością i karcącym wzrokiem, posłuszeństwem i cierpieniem, nieokiełznanością i kreatywnością, wolnością i zniewoleniem.
Czy to były łzy szczęścia czy pozostałość tych niewypłakanych? Słone niczym krople miotane wiatrem na Helu.
Czas chwycić ster w dłonie a jod w płuca. Nie da się odwrócić biegu wydarzeń, cała wstecz nie pomoże, zaś horyzont jest tylko pozorny.

Czas na miłość


18 lipca 2018

Warszawa

Świadomość, że to nie jest dobry czas na coś lub, że to jest właściwy czas, pojawia się nagle i znienacka.

Pociąg do Krakowa Głównego minął Miechów, co nieśmiało zauważyłam, a wtedy R., prowadząca płocki „Teatrzyk na Jednej Nodze” jednym dziarskim skokiem wydostała się na korytarz i wykrzyknęła teatralnym głosem „Ależ ja tu muszę wysiąść!”. Był senny środek lipcowej nocy 31 lat temu, krzyk jednak wywabił konduktora, który uprzejmie poprosił nas do przedziału i wyjąwszy swój kajecik, spokojnie wytłumaczył, że w Miechowie zatrzymują się pociągi jadące przez Kraków Płaszów, po czym znalazł nam jakieś nieprawdopodobne połączenie wymagające maratońskiego biegu w środku nocy przez krakowskie perony. Ale zdążyłyśmy, wprawdzie w ostatniej chwili osiągając płaszczyznę peronu i prawie zatrzymując pociąg w biegu.

Masywna i dająca poczucie bezpieczeństwa postać mojej przewodniczki, w towarzystwie której odbywałam tę podróż, bez wahania ruszyła w stronę drzwi przedziału, za którymi drzemał dwudziestoparoletni, najwyżej trzydziestoletni właściciel oczu, które od chwili, gdy nasz wzrok się spotkał, niemal nie traciły z moimi kontaktu.

W przedziale zaczęła się toczyć rozmowa, zagajana przez R. - ubarwiona lekką nutką humoru krótka historia naszych podróżniczych przygód - lecz nie przerwała ani na chwilę dialogu, który toczył się między naszymi oczami. Kiedyś, gdy miałam prawie 17 lat, pewnie przytoczyłabym ją w sposób podobny jak zrobił to Makuszyński w „Szatanie z siódmej klasy” (do dziś zastanawiam się jak wyglądały "fiołkowe oczy" Wandzi) - dziś, gdy zatarły się w pamięci gesty i ruchy, a nawet rysy twarzy i kolor kędziorków mojego rozmówcy, pamiętam tylko setki, a może tysiące myśli, które wtedy przebiegały mi przez głowę, szybciej niż nasz pociąg zmierzał w upragnionym kierunku. Kimże ja byłam, wpatrzony we mnie poeto oczu? Nastolatką bez świadomości, która nawet nie była jeszcze w przedsionku swojego kobiecego życia, zauroczona twoim spojrzeniem. Twój wzrok mówił wszystko, czego może pragnąć kobieta – byłeś tak oczarowany, że chyba się zarumieniłam. Żadne z nas nie miało śmiałości wykonać gestu, który przedłużyłby znajomość poza kilka miniętych stacji, choć R. na chwilę wyszła z przedziału, żeby sprawdzić, czy dojeżdżamy do naszego miejsca przeznaczenia. Był w tym spojrzeniu i zachwyt i żal, nieśmiałość i pewność, że jeśli ktoś z nas nie wykona kroku, nasze drogi rozejdą się raz na zawsze. Powiedziałam ci o tym, wysiadając z przedziału, a ty miałeś tego świadomość. Tak rozmawiały jednak tylko nasze oczy.

Dziś, znając tysiące spojrzeń, mając za sobą kawał życia i flirty przeróżne i podchodząc do codzienności w sposób liryczno-prześmiewczy, nawet przez moment nie spodziewałam się, że chwila mogłaby się powtórzyć, bo przecież „nic dwa razy się nie zdarza”. Dwa razy – nie. Zdarza się tylko raz. Inne oczy, ale spojrzenie przypomniało mi historię sprzed lat. 
Był w nim i zachwyt i żal, nieśmiałość i pewność ...  ale był czas, kiedy można zrobić ten krok, by do dialogu oczu dołączyła wymiana słów, poetyckie żarty, obecność na koncercie lutniowym i całonocny spacer ze zmieniającym się w tle zachodem słońca na bulwarach, pełnią księżyca, wschodem słońca, syrenką Nitschowej odwróconą do nas ponętnym tyłem, a Woydygową z dyplomatycznie zamkniętymi oczami. Był głos, którego brzmienie koiło niemiarowe uderzenia serca i budziło taki spokój i ufność... 

Tyle razy i tyle spacerów tymi samymi ścieżkami można przejść w kilku miastach – w Płocku, Krakowie, Zakopanem, Warszawie i po tych samych ulicach - i nie spotkać się. Można czytać te same książki, patrzeć na te same gwiazdy, oglądać te same filmy, słuchać tej samej muzyki, dawać się porywać tej samej poezji – i się nie zauważyć. Aż któregoś dnia przychodzi ten moment, że wiesz, że jeśli teraz nie wykonasz gestu, kroku, to na pewno więcej nasze drogi się nie przetną. Tak, właśnie teraz - w piątej dekadzie życia i tu gdzie „Wisła toczy swoje MĄDRE fale”.

Cytaty z Makuszyńskiego, Szymborskiej oraz "Cafe pod Minogą", fotografia najpiękniejszej (zdaniem Mamyszóstki) Warszawskiej Syrenki - Bartosz Morąg

"Czy to możliwe, matko święta..."


6 lipca 2018

Kraków



Pewne rzeczy mogłyby się nigdy nie wydarzyć, gdyby nie seria przypadków.
Można przez wiele lat odmawiać sobie radości życia i tych przyjemności, do których podskórnie tęsknimy. Ale one wcale nie przestają istnieć. Nie da się ich wyrugować z naszej rzeczywistości. Można pamiętać wszystkie niewykorzystane szanse, w jakiś tajemniczy sposób gromadzić je w albumie, schowane za zdjęciami uśmiechniętych 
dzieci. Można godzić się na podróż tandemem, w którym dwie kierownice skierowane są w przeciwnych kierunkach. Ale prędzej czy później, z perspektywy czasu i doświadczeń, odzywa się skrywana przez lata potrzeba powiedzenia "Ja wysiadam".
Ćwierć wieku temu uliczki królewskiego miasta dźwigały kroki Mamyszostki, która nie była jeszcze Mamąszostki, mamą szóstki ani mamą w ogóle i odbijały je tym samym echem co dziś. "Czydzieści" budziło ten sam błysk w oku i filuterne drgnienie kącika ust z radości, że jest się tu i teraz. Nocny spacer staromiejskimi uliczkami i błąkanie się po Kazimierzu czy Pogórzu jednak bardzo różni się od ostatniej małopolskiej ucieczki-wycieczki 27 lat temu.
Wcale nie z powodu lat. Doświadczanie patrzenia w tym samym kierunku czyni człowieka wyróżnionym, zauważonym, a myśli - lekkimi jak sen. Oczywiście, wszystko zależy od punktu widzenia. Ale przecież żyjemy po to, by dostrzegać.

Czas przemian


5 lipca 2018



Pewnego dnia człowiek budzi się rano i widzi, że w jego życiu rozpoczął się zupełnie nowy etap.
Czasami poprzedza go seria burzliwych wydarzeń, czasami zupełnie niespodziewane okoliczności, a czasami całkowicie bezobjawowe przemiany, które trwają od jakiegoś czasu, przynoszą poranną refleksję "Zaczęło się".
Dla tych, którym zdarza się grywać w gry, oczywistym komunikatem będzie "Level up".
Mamaszostki wiodącej uporządkowane życie między domem a pracą nagle Google Maps i lokalizacja powiedziały, że w ostatnim miesiącu odwiedziła 17 nowych miejsc. I na tym nie poprzestanie.


Rozdzielanie



4 lipca 2018

Bardzo powoli, z namysłem, konsekwentnie do celu. Bez rozdzierania szat, serc, dusz i gardeł. Planując każdy krok, odkładając na bok każdą myśl, która mogłaby skrzywdzić, Mamaszostki zmierza w jedynym możliwym kierunku.
Bez łez i dawnych żalów. Bez przerwy i bez zaangażowania. Ze strategicznie obranym celem, do którego ostrożnie dobiera się środki. 
Drążąc tunel łyżeczką nie myśli się o tym, ile jeszcze dni, ale każdy przybliża do ostatecznego rozwiązania.

Przekraczanie granic


3 lipca 2018

Z powodu burzy nad Warszawą nightskating się nie odbył. Ale Mamaszostki roluje dalej.
Wyleczyła siniaki i otarcia nabyte w wyniku konfrontacji sił bezwładności oraz grawitacji. Od tej pory mogło być tylko lepiej.
Mamaszostki pragnie poinformować czytelników wiernych blogowi, że jej milczenie jest złotem.
I wcale nie chodzi tu o kontuzje. Bardziej o przekraczanie granic i mostów. Wyjście ze strefy komfortu. Lot nad kukułczym gniazdem. Oraz drugą stronę tęczy. I sen o Warszawie. 
Gdzieś w tym wszystkim zupełnie niespodziewanie udało się Mamieszóstki odnaleźć nie tylko siebie. Albo, jak mówi pewien warszawski przewodnik, pozwoliła siebie odnaleźć.

W zdrowym ciele zdrowy duch

15 czerwca 2018

Wbrew obiegowej opinii Mamaszostki istotą słabowitą nie jest, a przynajmniej nie do końca. Po przeczytaniu blisko dwa lata temu w epikryzie "katechetyczna budowa ciała", poczuła się nieswojo. Różne są medyczne określenia, ale powiązanie z katechezą nieco ją zaskoczyło.
Dziś chodzi 7 - 13 kilometrów dziennie i wprawdzie na maraton się jeszcze nie wybiera, ale na nightskating jakby chętniej.
Zanabyte w dniu dzisiejszym rolki Mamaszostki przywdziała nie wyskakując z galowej kiecki, a wprawiając w osłupienie psa, kota natomiast przyprawiając niemal o zawał. Innych świadków nie było.
Trzymajcie kciuki, dziś Mamaszostki miała rolki drugi raz w życiu na nogach, a do nightskatingu pozostało 5 dni.

Czas odnaleziony

13 czerwca 2018

Mamaszostki na ogół robi plan. Na tydzień. Na miesiąc. Na rok. Od kiedy porzuciła szalony roller-coaster, zaczęła dostrzegać małe codzienne sukcesy. Swoje. Dzieci. Wszystko zaczęło mieć miało początek, środek i koniec. Niczym starożytni Grecy, cieszyła się trzy razy - radością z oczekiwania, radością z doświadczania, radością z doświadczenia.
Ten rok miał być ciężki. Był jeszcze cięższy. 26 maja Mamaszostki miała ostatni zaplanowany dzień. Wracając do domu ze szpitala, zastanawiała się jak pogodzić niemożliwe z niemożliwym i bez planu.
Kiedy tylko na parę dni wyłączyła funkcję "zawsze zwarta i gotowa", w jej życiu, wraz ze zbliżającą się pełnią księżyca, rozpoczął się INNY CZAS. CZAS ODNALEZIONY.
Wziął ją z zaskoczenia i trwa.

Bardzo daleko od szczęścia


Kwiecień 2018

Był czas, że Mamaszostki uważała, że życie to pewien krąg - człowiek zatacza koło i pod koniec swej egzystencji staje w punkcie wyjścia, bogatszy jedynie o doświadczenia nabyte po drodze, w tym ostatecznym punkcie nieprzydatne już w ogóle.
Potem wydawało się jej, że życie jednak bardziej przypomina trójwymiarową spiralę - napotykamy tych samych ludzi, miejsca, podobne zdarzenia, jednak bogatsi o doświadczenia mamy do wszystkiego dystans, patrzymy niby z tego samego punktu, ale jakby z góry, ze spokojem, wolni od uprzedzeń.
Dziś jednak nawet teoria spirali nie pozwala dopasować się do życia, uczuć do bliskich, pewnego żalu, że towarzyszą nam stale sytuacje ostateczne, na które nie mamy żadnego wpływu poza świadomym wpisaniem ich w naturalny bieg rzeczy.
Nie zawsze można wszystkim podziękować za wszystko, co im zawdzięczamy. Nie zawsze, dziękując, zostaniemy dobrze potraktowani. Część tej niewypowiedzianej wdzięczności można przenieść na innych z nadzieją, że kiedyś przekażą ją komuś innemu.
Filozoficzny wątek rozmyślań Mamyszóstki zawdzięczacie bardzo ciężkiemu stanowi zdrowia babci Mamyszóstki. Nie czuję się na siłach o tym pisać. Ale to nie wszystko. Swoją cząstkę dorzucił również tata szóstki, który na podziękowanie za współtworzenie rodzinnej otwartej pracowni zareagował zablokowaniem Mamyszóstki na Facebooku.
Na takie chwile tylko Asnyk. Lub wycieczka w góry. Albo gdziekolwiek.
http://literat.ug.edu.pl/asnyk/057.htm

Wielowątkowość wielowarstwowa


Grudzień 2017

Życie Mamyszostki to wielowątkowość wielowarstwowa. Nawet jeśli podzielę się jedną znaczącą sprawą, każdy dzień przynosi ich kilka. Komórka grzeje się od wiadomości odbieranych w przerwach w pracy, planowanie wypełnia co najmniej 1/3 dnia, reszta to praca, realizacja planów i zobowiązań, prasówka i od czasu do czasu przygotowanie jakiejś ciepłej strawy (w tym roku cała młodzież szkolna ma ogarnięte obiady w szkołach - i to był bardzo dobry plan). Sprawy urzędowe, wizyty u lekarzy specjalistów - nie zawsze jestem, ale zawsze wiem i mam kontrolę. Późną nocą czas na sen. Czasami przychodzi refleksja - nigdzie nie zmieszczę tu niczego dla mnie... Nigdzie nie wcisnę wyjścia do kina, żeby nie nawalić z planem. No dobra, zmieściłam raz. I trzy wyjścia na kawę. I jedno do Muzeum Karykatury oraz jedno do papugarni (taki bilans listopada). Ale realizacja planu została mocno nadwyrężona. Nie to, że narzekam. Po prostu tak jest i jak pomyślę, to trochę mi z tym ciężko, ale głównie z powodu myślenia. Ktoś, kto jest wtedy skazany na moje towarzystwo, siłą rzeczy wpada w ten roller-coaster otaczających mnie wydarzeń, choć przysięgam, nie odbieram KAŻDEGO telefonu! Kiedy o tym pomyślę, jest mi trochę nieswojo. Zupełnie nieświadomie dzielę się z ludźmi moim światem niczym reklamą środków na potencję. Nie to, że one zupełnie nie są potrzebne, ale takie epatowanie może poruszać niewłaściwe obszary kory mózgowej.
A potem przychodzi kilka sukcesów. Poza zawodowymi, które skrótowo zawrę w dwóch komentarzach: "Proszę pani, ale dziś był fajny angielski" "Proszę pani, ja panią kocham I się z panią ożenię", te rodzinne. Dwoje studentów UW układa konkretne życiowe plany. Tym razem się uda. Biotechnologia i MSOŚ. Nasze 102-metrowe mieszkanie staje się przestrzenią badań naukowych (studentka bada wkurzające nas grzyby). Licealista zgarnia nagrody. Licealistka odnajduje się w życiu. Najmłodsi zaczynają dbać o siebie nawzajem. Od kilku tygodni jest nas na jakiś czas znów ośmioro w kolejce do łazienki i w bojlerze brakuje ciepłej wody, ale wczoraj triumfalnie zabrzmiało "Podpisaliśmy umowę najmu!" z ust prawie dwudziestolatka i jego dziewczyny.
I wiem, że wyfruną, choć nie mam pojęcia jak z tym będę się czuć. Oprócz tego, że siódmoklasista będzie mieć pokój dla siebie i zwolni się gościnna kanapa w salonie, a ciepła woda nie skończy się, gdy zaczniesz brać prysznic.
W kalendarzu brakuje miejsca na zapisanie ważnych spraw do załatwienia, a za chwilę święta. Linoryt prosi, by go skończyć, akwarele śnią się po nocach. Pewnie i tak wygra rozsądek i stanowczość, ale przyznaję się, że czasami mój duch w postaci niefrasobliwej nastolatki szwęda się po warszawskich ulicach...

wtorek, 13 listopada 2018

Wskrzeszenie


Wskrzesiłam.
Przeniosłam tu i wskrzesiam wszystkie zapiski. Szlag trafił zdjęcia i część komentarzy, ale nie będziemy kopii kruszyć. Powoli dopracuję co się da.

Minął czas milczenia i składania szkieletu. 

A poza tym - za bardzo mnie irytuje Facebook.