niedziela, 10 grudnia 2017

Feminizm zaczyna się, gdy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro

Od kilku miesięcy obserwuję zjawisko, które mnie niepokoi. Może nawet dłużej niż od kilku miesięcy, ale wcześniej problem bardziej kojarzył mi się z Australią i z Celeste Liddle (znaną również jako Black Feminist Ranter) niż z tym, co mogłam zaobserwować w Polsce. Internet powoduje, że chwytliwe hasła stają się popularne w mgnieniu oka na całym świecie, więc mój niepokój wzrastał wprost proporcjonalnie do podgrzewającej się atmosfery wokół tematów okołoczarnomarszowych. I pojawiał się na wszystkich frontach. Wewnętrzne poczucie sprawiedliwości sprawia, że z jednej strony przyklaskuję wszelkim hasłom związanym z prawami kobiet, a przede wszystkim do samostanowienia kobiet o sobie i swoim życiu, a z drugiej przeraża mnie wykorzystanie olbrzymiej siły kobiecych mas do niekontrolowanej agresji przeciw wszystkiemu, co nie jest po ich myśli. Wtedy włącza mi się światełko alarmowe, staję z boku, wciąż ubrana na czarno i z parasolem w ręce, ale  mam ochotę natychmiast znaleźć się na drugim końcu świata (ale wtedy przypomina mi się, że tam wcale nie jest inaczej, więc zostaję tu gdzie jestem i próbuję zmierzyć się z rzeczywistością - nazwać ją i określić). Nie potrafię poprzeć tego, z czym wewnętrznie się nie godzę. Nie umiem odnaleźć się w toksycznym świecie nienawiści. Agresja jest bronią, która jest obosieczna.

To dojrzewało we mnie przez kilka miesięcy. Kilka trudnych miesięcy odwyku od mojego dawnego życia, w czasie których szukałam odpowiedzi na pytanie jak myślą mężczyźni. Na początku chciałam zrozumieć, co robiłam źle... A potem przestałam szukać w sobie winy, tylko zrozumienia. Otoczyłam się męskocentryczną literaturą, oni - panowie at large. Jak widzą siebie. Jak widzą kobiety. Jak widzą to, co zachodzi na styku tych dwóch światów. Wisienką na torcie stały się rozmowy Wojciecha Eichelbergera i Tomasza Jastruna zebrane w zgrabną publikację "Męskie pół świata". Już prawie zaczynałam rozumieć, delektując się w ciepłe wieczory dialogami psychoterapeuty z poetą, gdy nagle ubóstwiany przeze mnie pan Wojciech w jednej ze swoich wypowiedzi na bieżąco odarł z subtelności całą feministyczną inicjatywę, która właśnie zbiera żniwo w naszym kraju. Naturalnie, byłam wściekła. Nie na niego. Tylko za tę profanację autorytetów. Nawet nie mam ochoty doczytać książki do końca. Jeszcze nie. Potrzebuję dystansu.

Kiedyś byliśmy wychowywani inaczej. Nie mówię, że dobrze. Nie mówię, że źle. Wszędzie, gdzie wpojony został wzajemny szacunek mężczyzny do kobiety, a kobiety do mężczyzny, przynosiło to dobry skutek. Wszędzie, gdy następowało przegięcie - w jedną czy drugą stronę, następował konflikt interesów. Patriarchalne społeczeństwo? Owszem, to fakt - żyję w nim. Radzę sobie z nim, ponieważ niezależnie od płci wyposażeni jesteśmy w wiele cech, które dają nam szansę na przeżycie. I na współżycie. Współistnienie.

Nie każda kobieta lubi osiągać cokolwiek trzepocząc rzęsami czy prezentując biust oraz pośladki - niektóre tego po prostu nie lubią. Nawet w świecie, gdzie wy ustalicie zasady, walka toczy się na merytoryczne argumenty. Pewnej siebie kobiety uwagi na temat jej wyglądu nie zbiją z tropu, ponieważ nie w wyglądzie widzi swoje mocne strony. Na komplement odpowie komplementem. Na kpinę - kpiną. Kobieta, która jest świadoma swojej siły nie zwołuje sabatu czarownic.

Kobieta, której wpojono, że kobiety i mężczyźni są równi, choć nie są jednakowi, na seksistyczną uwagę potrafi odpowiedzieć takąż (gdy rozmówca nie czuje, że wchodzi na grzązki teren) lub zwrócić interlokutorowi (temu o wyższej wrażliwości) uwagę, że rozmawia z damą. Trudniej sytuacja wygląda z mężczyzną-hydraulikiem (przepraszam wszystkich kulturalnych hydraulików, ponieważ wierzę, że istnieją, choć jeszcze nie miałam przyjemności...), który z góry zakłada, że baba się nie zna i co mu tu będzie gadać, ale w większości przypadków i tu można osiągnąć kompromis, choć łatwo nie będzie. Ale możecie wierzyć mi lub nie, czasami gdy słucham wypowiedzi niektórych pań (i nie, nie chodzi mi tu o posłankę K.P.) jest mi po prostu przykro, że "hydraulikom" rośnie bardzo twarda żeńska konkurencja.

Ta machina już ruszyła. Trzeba już przedefiniować wiele spraw i wiele pojęć. Zarzucamy wam seksizm, ponieważ kiedyś nie potrafiłyśmy się przed nim bronić. Teraz umiemy. 

Z pewnością wpływ na to miały lata poniżania kobiet i gorszego ich traktowania. Wieloletnie krzywdy, a chore, cierpiętnicze znoszenie upokorzeń znalazło ujście w fanatycznej agresji. Z bólem przyznaję, że jest ona uzasadniona. Tytuł tej notki, to moja teoria powstawania wszelkich feministycznych ruchów. Ktoś kiedyś prześmiewczo użył do zdefiniowania feminizmu żartu o lodówce. Ten pomysł rzeczywiście jest dobry - mówi o tym, kiedy ZACZYNA się feminizm. Kobieta potrafi sama zrobić bardzo wiele. Fakt, że nie dysponuje tężyzną fizyczną nie powoduje, że problem lodówki, którą trzeba wnieść na czwarte piętro stanowi przeszkodę nie do pokonania. Kobieta, której potrzebna jest lodówka po prostu dzwoni po ekipę, która sprzęt wniesie, ewentualnie skrzykuje kilka koleżanek i wnoszą tę lodówkę, a potem raczą się razem Prosecco nierzadko narzekając sobie na mężczyzn. Pomysł z lodówką jest bardzo nośny. Nakreśla w szkicowej formie patriarchalny sposób postrzegania rzeczywistości: "JA jestem silny, nie poradzisz sobie beze mnie." Nic bardziej mylącego. Kobiety zbiorą się w grupę i zjednoczą siły, a wtedy sobie z nimi nie poradzicie.

- Sama to zrób, jak jesteś taka mądra.

- Co ty w ogóle robisz? Nic nie robisz, siedzisz w domu.

Taka siła napędzana żalem jest jak rozpędzony czołg, który rozjeżdża wszystko co napotka na drodze. 

cytat-dnia-prawdziwa-kobieta-25105277-1

 

Bywamy wielozadaniowe, bardziej odporne na stres, bardziej spostrzegawcze. Oczywiście - nie wszystkie i nie zawsze, to kwestia genów i wychowania. Ale szanujemy was za to, że jesteście inni. Nie gorsi, nie lepsi, ale po prostu inaczej postrzegacie to, co nas otacza. Wybieramy was do wspólnego życia, ponieważ wierzymy, że będziemy mieć w was wsparcie i same też chcemy wam to wsparcie dać.

Chciałabym znaleźć się w rzeczywistości, gdy już wykrzyczawszy mężczyznom w twarz, że nie mieli racji, zaczniemy budować pozytywne relacje. Oni też się uczą. Przynajmniej niektórzy. Uczą się od nas ciepła i woli walki. Uczą się poczucia bezpieczeństwa i potrzeby ochrony tego, co najważniejsze. A przede wszystkim, uczymy się wzajemnie od siebie rozmowy. O tym co sprawia nam przykrość. O tym, co buduje. O tym, czego pragniemy razem. 

Dlatego - wybaczcie mi, że stoję z boku. Na mnie nie działa psychologia tłumu. Nie godzę się na wiele rzeczy, ale wiem jak działa polityka, skrzykiwanie się w obronie poglądów, racji, stanowisk. Kampania ruszyła ostro, a dla mnie to pora najwyższa by  wycofać  się do swojej niszy.

 

2 komentarze: