Nie po raz pierwszy zdarzyło mi się błąkać we śnie po mieście, które znam i odkrywać miejsca, których nigdy nie było. Przebiegając ścieżkami, które dobrze znam, nagle trafić na buynek, którego projekcja powstała tylko w mojej wyobraźni na potrzeby snu. Zgadza się czas, pogoda, pora roku, miejsce, najczęściej osoby też - tylko nagle jednym, nieprzewidzianym krokiem przechodzę do rzeczywistości, której nie ma.
Kiedyś byłam tu (Inny świat)
Zabawne, że 5 lat temu śniłam o miejscu, które dziś dopiero się buduje: wypasione zamknięte osiedle, dosłownie rzut beretem od kamienicy, w której mieszkam. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że wiele elementów z tego snu dziś istnieje naprawdę - jak choćby nowoczesne budynki - na Szwedzkiej lub na Czynszowej czy niezwykły człowiek, który wysiadł z samochodu przy ulicy Targowej i pytał, czy mnie podwieźć. Pamiętam, że wtedy po przebudzeniu byłam bardzo zawiedziona faktem, że miał brodę i okulary - bo wiedziałam, że jeśli ktoś taki istnieje, to chciałabym go spotkać. Ale jak go rozpoznać, skoro miał na twarzy typowy kamuflaż? Pozostawało tylko jedno - zapamiętać ton jego głosu, ciepło i dobro, które z niego płynęło, gesty, a może tę idealnie dobraną marynarkę?
Powiem tylko, że ton głosu, ciepło, dobro i gesty wystarczyły, żeby go odnaleźć w rzeczywistości. Przy różnych okazjach przypominają mi się fragmenty tamtego snu - jak kilka tygodni temu, gdy przed furtką ukłonił mi się ochroniarz... nigdy go nie widziałam (on mnie na pewno wiele razy, przez szybkę). Dzisiaj skonstatowałam z zaskoczeniem, że jeden z moich synów, który właśnie w tej chwili wrócił z uroczystej inauguracji roku akademickiego, ma pokój urządzony w kolorach, o których śniłam 5 lat temu i jest zafascynowany kulturą orientalną.
Jednak dzisiejszy poranek ścisnął mi serce we śnie, ponieważ w deszczowe popołudnie nagle zniknęło mieszkanie i budynek pod adresem, którego nie ma na Mokotowie.
Wyszliśmy z tatą tylko na chwilę do samochodu, który stał bezpośrednio przy ulicy Spacerowej, gdzie mieszkaliśmy z J. od niedawna. Planowaliśmy coś przynieść - u J. w pokoju wszyscy już siedzieli przy stole, mieliśmy rodzinne spotkanie (tak jak jeszcze nigdy nie było w Warszawie), a okazało się, że czegoś zapomnieliśmy z samochodu. To było parę minut. Na zewnątrz było pochmurno - późne popołudnie w czasie, gdy lato toczy nierówną walkę z jesienią, a przepiękna, soczysta zieleń krzewów, pnączy oraz barwne kwiaty wciąż jeszcze próbują dominować w otoczeniiu, które już wyzłaca się liśćmi brzóz i klonów jesionolistnych. Zachwycona tym widokiem patrzę zdumiona na starą tabliczkę na ogrodzeniu - jest numer 9, a na sąsiedniej posesji spod rdzy przeziera niewyraźnie 13. Budynek, który istniał miedzy nimi w jednej chwili zniknął, jakby go tu nigdy wcześniej nie było. Kierujemy się z tatą do tego pierwszego - wygląda bardzo podobnie jak ten, z którego wyszliśmy. Nawet nie liczę pięter, przeskakuję po 2 stopnie... pod numerem 5 zupełnie nieznane drzwi, mieszkają tu inni ludzie - ach, przecież to nie ten budynek! Tacie też się nic nie zgadza. Na zewnątrz zatrzymujemy przechodnia.
- Spacerowa 11? Nie ma takiego adresu!
- Ale jak to nie ma? -wykrzykuję. Przecież przed chwilą stamtąd wyszliśmy...
- No nie ma i nigdy nie było - twierdzi uparcie starszy człowiek.
Tata proponuje, żebyśmy podeszli do głownej ulicy, ja nerwowo wyciągam z kieszeni komórkę z nawigacją... Nie, po co mi nawigacja? Wystarczy zadzwonić. Przewijam listę kontaktów... nie ma J....
Czuję jak łzy same nabiegają mi do oczu. Przypomina mi się inny sen, w którym też byłam w miejscu, którego nie było... Bo może istotnie tego wszystkiego nie ma? Może całe moje szczęście było snem? Może to ostatnie prawie półtora roku to tylko marzenie senne o rzeczywistości, w jakiej chciałabym być?
Czuję łzy spływające po policzkach, kiedy na wszystkie sposoby próbuje zmusić mój telefon do współpracy - może znajdę w rejestrze połączeń... Ależ... przecież ja ten numer znam prawie na pamięć. Co było na początku? 601... chyba, resztę znam. Wystukuję na ekranie numer wciąż się myląc. W głowie myśl, że nawet jeśli to sen, to nigdy go nie zapomnę, bo każda chwila była na wagę złota i choćby nie wiem co się działo, odnajdę J...
- Telefon ci dzwoni - mówi tata.
Nieznany kontakt. Odbieram...
- No co się z wami dzieje? Pomóc wam?
- Kochanie, nie mogę cię znaleźć... Zniknęło wszystko - budynek, wejście...
- Jak to nie możesz znaleźć? Stoisz przed furtką...
Otwieram oczy. J. śpi obok. Wtulam się w jego ramię wycierając resztki łez w rękaw. Sięgam ręką pod poduszkę i szukam w Google Maps adresu Spacerowa 11. Nie ma. Po nieparzystej stronie Spacerowej znajduje się park Morskie Oko.
Tatrzańscy górale powiadają, że to piękne jezioro, którego nazwę nosi ów park, ma magiczne połączenie z morzem. Według legendy, znaleziono w wodach Morskiego Oka wrak statku, który zatonął na morzu. Podobno dlatego góralski kapelusz zdobią muszelki. Baśń, jak wiele innych, ale...
J. tej nocy śnił o spacerze po Powiślu i o przejściu, które niespodziewanie zawiodło go do Gdańska. Nie ma takiej możliwości, żebyśmy się nie odnaleźli.