wtorek, 27 sierpnia 2019

Kryzys



Wydobyta z dna ukrytych pragnień mała dwuosobowa łódź zabiera nas raz na jakiś czas w krótkie rejsy marzeń. Ciepło dłoni, gestów i słów. Pęd powietrza w drodze. Lubię gdy wiatr rozwiewa włosy, chłodzi palące policzki. Wchłaniam spokój, a twarz karmi się słońcem. Ale przede wszystkim ładuję się energią współpracy. Dwie pary rąk sprawnie rozwijają i zwijają żagle, a na hasło "Zwrot przez sztag" nikt nie ma wątpliwości co robić ani czy na pewno uda się złapać lepszy wiatr.
Ale coś uwiera. Może to balast, który wprawdzie przydaje się przy manewrach, lecz z konieczności zabieram go ze sobą wszędzie. Stary, zetlały żeglarski worek, ten sam od lat, niezależnie czy jestem majtkiem, sternikiem, pierwszym oficerem czy kapitanem.
Dorastająca młodzież widzi wszystko w czerni i bieli, zerojedynkowo. Rzuca oskarżenia gradem, chłoszcze ironią, dyktuje warunki. Nie pyta, lecz stawia zarzuty i wymaga natychmiastowych rozwiazań. Nie toleruje kryterium czasu.
Pozornie odpieram ataki bez trudu. Opuszczam  pola bitwy z tarczą: Dziewczyna z perłą. W drodze do przystanku lub pracy analizuję jeszcze raz wszystkie posunięcia obu stron: Ukrzyżowanie. Niełatwo jest próbować być dobrym strategiem w walce, gdzie stroną jest własna latorośl, świeżo opierzona, butna, dumna z pierwszych oznak dojrzałości i samodzielności. Młody Ikar, który poskromił powietrze i szydzi z rodzicielki obniżającej lot. Pierwsza myśl to "Nie uszkodzić"... Ale gdzie drwa rąbią tam wióry lecą.
Marzyłam, że stworzę dom, gdzie wszyscy będą się wspierać, w którym będzie kwitła radość i dobro. Nie udało się. Pozbierałam połamane kości po porażce. Kręgosłup na szczęście cały, choć nieco przetrącony. Z tamtego domu pozostały zgliszcza, choć wydawało mi się, że udało się wszystkich uratować. Dawno mi się wydawało.
Powolutku odsłaniam rany na skrzydłach. Na tych dużych i na tych małych, młodych. Kiedyś nie mogłam płakać. Dziś potrafię, ale wciąż uparcie trzymam się uśmiechu. Patrzą z niedowierzaniem, wyrzutem, krytyką. Może wyglądać na uśmiech na masce kryjącej depresję. Ale nie jest. Patrzę z odwagą w lustro. Uśmiechnięta mam jej więcej. Zaprzężony
w pomoc czas miarowo wystukuje dni, miesiące i lata. Niektóre rany goją się długo. Wiek łagodnie wplata platynowe nici we włosy, przypominając, że każdy z nas ma termin przydatności podany na wieczku/wierzchu.
Podnoszę bez słowa worek z balastem. Minął czas gaszenia pożarów. Pora zbudować nowy dom. Kilka domów.