Koniec roku szkolnego już blisko, więc i szanse na spędzenie czasu z dziećmi rosną. Nawet nie chodzi o to, żeby gdzieś wybrać się wspólnie na długo i daleko. Raczej, żeby popatrzeć na życie ich oczami. I pokazać im życie widziane naszymi oczami.
Jakiś czas temu kontemplowałam sobie taki wpis, zastanawiając się, czy moje dzieci też to te na "P". I jak każda matka, która za swoje da się pokroić, uznałam, że przecież moje na pewno są przygotowane na wszystko.
Tymczasem wiosenno-letnie porządki uświadomiły mi, że posiadam w domu przedmioty, których sposób użycia nie jest do końca oczywisty, nawet jeśli ich nazwa mówi wszystko.
Zrobiło się ciepło, kazałam Najmłodszemu wytrzepać dywan, na którym układa klocki. Na podwórku znajduje się trzepak, a trzepaczkę do dywanów osobiście nabyłam i wręczyłam. Ośmioipółlatek ochoczo pomknął wypełnić polecenie, wyposażony w narzędzie pracy. Wrócił po 10 minutach, rumiany i spocony, z dywanikiem profesjonalnie zwiniętym i nawet nieźle wytrzepanym - nic nie budziło zastrzeżeń.
Pochwaliłam i zapytałam, czy teraz będzie sam pamiętał o tym, żeby co jakiś czas przetrzepać chodniczek.
- Taaak! Będę znów Darthem Vaderem.
W dalszym ciągu nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Choć w tym momencie powinno mi się zapalić światełko alarmowe, no nie? Ale już i tak było za późno.
- Mamo, a którą stroną trzepaczki trzepie się dywan?
Życie potrafi zaskakiwać.
Kłaniają mi się sąsiadki i sąsiedzi z czterech ulic, prawdopodobnie wszystkie użytkowniczki i użytkownicy trzepaka na podwórku.